sobota, 9 lutego 2013

Zagubiona...

Jest inaczej, wiecie. Tak odmiennie, ale w tym gorszym sensie. Coraz częściej słucham smutnej muzyki, więcej myślę, zamykam się w sobie, wymuszam na sztuczny uśmiech.
Zadaję sobie pytanie co by było gdyby mnie nie było... Wiem, głupie, ale tylko tu mogę powiedzieć prawdę! Za oknem śnieg, nie chce mi się ruszyć, najchętniej bym tylko czytała książkę i chyba tak zrobię. Lubię wieczory, szczególnie na dworze, są takie kojące.
Idę ulicą jest ciemno, jedzie auto a ja w głowie mam tysiące historii jakby mnie potrąciło.

 Jutro jadę z moją mamą do Krakowa, Moja rodzicielka ma trudny egzamin. Trzymam kciuki żeby jej się udało, bardzo się boi. Kiedy ona będzie pisać, ja w tym czasie może pójdę do kina, albo po prostu posiedzę sobie w kawiarni, nie wiem co będę robić, ale kiedy ona skończy pisać, to pochodzimy po sklepach, pójdziemy na deser. Fajnie będzie, brakowało mi chwil z nią spędzanych. Jak nie szkoła, to praca, porządki i tak w kółko... a tak to pospędzamy trochę wspólnych chwil :)

Słucham jednej ze spokojnych piosenek i przyszedł mi do głowy pewien imgan. Od razu informuję, że to co pisze, to tylko wytwór mojej CHOREJ wyobraźni. Więc przepraszam.

Obowiązkowo ------> .Sia.

Odkąd pamiętam nic mi się nie układało. "Rodzice" mieli mnie gdzieś, porzucili i nie chcieli znać, szczerze powiedziawszy nie wiem nawet gdzie w tej chwili są. Zniknęli bez śladu, nie spotkałam ich od sześciu lat. Pamiętam ten dzień kiedy wesoła wróciłam ze szkoły do mojego "rodzinnego" domu. Miałam wtedy kasztanowe włosy, które zakręcały się na końcu w uroczek loczki i te piękne niebieskie oczy, które mój ociec tak we mnie kochał. Za każdym razem, kiedy przychodził pocałować mnie na dobranoc, powtarzał mi jakie są wyjątkowe i, że odziedziczyłam je po mamie. Miałam może 10 lat. To było lato, na krótko przed wakacjami, wesoło weszłam do domu, chcąc pochwalić się dobrą oceną z malowania. Kiedy tylko otworzyłam drzwi, zobaczyłam jak moja mama gorączkowo coś pakuje, a dokładnie, pakowała moją różową walizeczkę.
-Mamo, co się stało?- Zapytałam. Kobieta najwyraźniej dopiero teraz zobaczyła, że weszłam. Przykucnęła, żeby spojrzeć mi w oczy.
-Musisz wyjechać...
-Ale dlaczego? Mamusia, ja cię kocham- zapiszczałam przytulając się do niej.
-Nie mów tak do mnie!-Krzyknęła. Odskoczyłam od niej jak oparzona, jeszcze nigdy tak na mnie nie krzyczała. W jej oczach malował się gniew.
-Mamusiu, co się stało? Gdzie tatuś?
-Przestań tak do mnie mówić!!! Słyszysz bachorze!? Nigdy cię nie kochałam! Nie jesteś moim dzieckiem! Wzięliśmy cię z Domu Dziecka kiedy miałaś zaledwie roczek! Nigdy nie chciałam cię w tym domu! To wymysł twojego ojca! Nie mogłam zajść w ciążę, więc wymyślił ciebie! Ale ja nigdy cię nie pokocham! Wyjeżdżasz do swojej babci, do Londynu! Nie chcę cię znać! Nigdy cię nie zaakceptuję! A i wiesz co? Jestem w ciąży! Więc tak jakby moje marzenie się spełniło, no, jeszcze tyko ciebie muszę wykreślić z naszego życia i wszystko będzie jak z bajki, jakby cię nigdy nie było- uśmiechnęła się.
Pamiętam, że wtedy nie wiele z  tego rozumiałam. Patrzyłam dłuższy czas w oczy mojej matki, po czym zalałam się łzami.
-Mamusia mnie nie kocha?
-Nie- odpowiedziała krótko surowym tonem.
Później wiele się wydarzyło. Matka zamówiła jakiś pojazd, który zawiózł mnie prosto pod jakiś dom, gdzie nigdy wcześniej nie bywałam. Moja różowa spódniczka podczas drogi troszkę się wymięła. Spróbowałam ją wyprostować ręką, ale niewiele to dało. Wtuliłam się w swojego ulubionego pluszaka i ze strachem w oczach zwróciłam się do drzwi jednego z domów, które wskazał mi kierowca. Wchodziłam po wielkich, marmurowych schodach, kiedy nagle drzwi się otworzyły a z nich wybiegła jakaś starsza pani. Miała na sobie liliową sukienkę pod kolanko, siwe włosy i pomarszczoną twarz. Podbiegła do mnie z zatroskaną miną i mocno wyściskała. Przestraszona skuliłam się jeszcze bardziej. Staruszka zaprowadziła mnie do środka. Było tak jak w królestwie. Białe podłogi, szklane żyrandole, wszędzie biało i przestrzennie. Było pięknie, ale ja wciąż była inna, zagubiona.
-Kelly, słońce. Wiem, że ci ciężko, ale jestem twoją babcią i się tobą teraz zaopiekuję- staruszka uśmiechnęła się.
Nie odpowiedziałam jej wtedy, byłam zbyt przerażona tym wszystkim. W jednym dniu zawalił mi się świat. Dowiedziałam się, że jestem adoptowana, moi przybrani rodzice nigdy mnie nie kochali, moja babcia, a nawet nie wiem czy mogę ją tak nazwać, bardzo się o mnie troszczyła, ale ja odizolowałam się od ludzi. Całe swoje dnie spędzałam w pokoju, nieustannie wpatrując się w jakiś punkt na suficie. Z kolejnymi dniami robiłam się coraz starsza i coraz więcej rozumiałam. Ból i cierpienie do mnie dochodziły. Wiele razy zastanawiałam się co robią moi przybrani a także prawdziwi rodzice. Czy ci drudzy wiedzą, że ja żyje? Co się dzieje z moim życiem?...
-Kelly obiad!- Krzyknęła babcia z dołu. Niechętnie wstałam z łóżka i powlokłam się na dół. Staruszka stojąca przy kuchence w różowym fartuszku uśmiechnęła się na mój widok. Odwzajemniłam ten gest, po czym powiedziałam:
- Babciu, dlaczego mnie nie zawołałaś żebym ci pomogła?
- Och, nie chciałam ci przeszkadzać.
Nasze stosunki diametralnie się polepszyły. To dziwne, ze jeszcze sześć lat tamu się jej bałam. Jak mogłam się lękać takiej dobrodusznej kobiety.
W szkole było beznadziejnie- jak zawsze. Dostałam jedynkę z matmy, a na domiar złego szkolna miss Moly, zaczęła mnie dręczyć. Miałam jej dość. Miałam dość tego wszystkiego, tej szkoły, tego otoczenia, tego Londynu. Jedynym zbawieniem był mój pokój. Wchodząc do domu od razu skierowałam się do kuchni. Zaczęłam krzyczeć na cały dom "Już jestem" ale odpowiedziała mi głucha cisza. Pobiegłam na górę, rzuciłam plecak na łóżko i poszłam do sypialni babci. Nic. Pusto. Szybkim krokiem zeszłam do salonu i wtem w oczy rzuciła mi się mała karteczka, pozostawiona na blacie stołu.
"Jeżeli to czytasz, to zapewne jesteś w domu. Moje imię to Mike, jestem doktorem a twoja babcia obecne jest w szpitalu...."
Mały świstek wypadł mi z rąk. Babcia... w szpitalu? Ale gdzie? Dlaczego? Podniosłam zpowrotem kartkę. Na jej odwrocie był adres szpitala. Wybiegłam na dwór zatrzymując taksówkę. Przez płacz krzyczałam na taksówkarza, żeby jechał szybciej, ale on mnie ignorował. Kiedy byliśmy pod szpitalem, rzuciłam w nim pieniędzmi i czym prędzej wyskoczyłam z pojazdu. Biegiem rzuciłam się przez szpitalne korytarze. Wszytko we mnie buzowało, chciałam zobaczyć moją kochaną bacie, a jednocześnie się bałam. Potrącając wszystkich których mijałam, zmierzałam uparcie przed siebie, nawet nie wiem dokąd. W końcu zrezygnowana oparłam się o ścianę plecami i osunęłam się na ziemię. Ukryłam swoją twarz w dłoniach. Babciu, gdzie jesteś?
- Kelly Black?
Pokiwałam tylko głową, po czym gwałtownie wstałam.
- Gdzie jest moja babcia!? Niech mi pan natychmiast powie!
- Kelly... Twoja babcia.... Ona nie żyję, zmarła na zawał pół godziny temu.
Nie wiedziałam co się dzieje. Nie wiedziałam gdzie jestem, ani co robię. Kręciłam tylko przecząco głową co chwile powtarzając "Nie...To nie prawda" Odwróciłam się na pięcie i zaczęłam iść przed siebie nie zważając na to koga mijam, kto mnie popycha, kto mnie woła. Jedyny cel- wyjść stąd.
Kiedy weszłam do domu zaczęłam płakać jeszcze głośniej, zaczęłam krzyczeć na cały dom. Pustka był nie do zniesienia. Nie wiedziałam co z sobą zrobić. Nagle pod policzkiem poczułam chłód podłogi. Leżałam bezsilna, nie mogąc nic zrobić. Chciałam zniknąć, zapomnieć... Chciałam aby to był sen, a raczej koszmar z którego mogę w każdej chwili się obudzić, ale nie. To działo się na prawdę. Wszystko bolało. Jakby ktoś wziął nóż i wbił ci go prosto w serce. Co jest ze mną nie tak? Czemu to wszystko spotyka akurat mnie?! Co ja takiego zrobiłam...
Spróbowałam wstać. Nie poszło rewelacyjnie, ale uratowała mnie poręcz schodów. Na czworaka wczołgałam się na górę. Łazienka. Ześwieciła światło i gorączkowo szukała jednej małej rzeczu.  Przeszukałam wszystkie szafki i w ostatniej znalazłam to czego szukałam. Żyletka.
Usiadłam na skraju wanny, by w razie czego krew spływała do niej.
Dziwiłam się dlaczego przedtem na to nie wpadłam. Siedziałam na wannie obracając przedmiot w ręku. Jedno cięcie i mogę skończyć ze swoim nędznym życiem. W mojej podświadomości panował kompletny zamęt. Myśli, które tak odgradzałam, po protu uciekły z skrzyni w której je trzymałam. Teraz przypominałam sobie wszystko. Dzień w którym moja przybrana matka powiedziała mi prawdę, dzień w którym po raz pierwszy tu zagościłam, dzień kiedy po raz pierwszy poszłam do tutejszej szkoły, dzień kiedy po raz pierwszy Moly mnie obraziła, dzień kiedy po raz pierwszy podziałałam mojej babci, ze ją kocham. Przypominałam sobie jej uśmiechniętą twarz, która zawsze mnie witała kiedy wracałam ze szkoły. Jej czułe słówka skierowane do mnie. Bez zastanowienia, acz z lekkim zawahaniem, przyłożyłam sobie żyletkę do skóry. Za szczypało. Ujrzałam swoją szkarłatną krew która spływała po ścianach wanny. Kolejnym razem się nie zawahałam, zrobiłam to pewniej. Kolejne krople, a raczej strumienie krwi spływały po mojej ręce uderzając z cichym hałasem o dno wanny. Poczułam jak osuwam się na podłogę. Moje oczy powoli się zamykały, ale miałam jeszcze świadomość co się dzieje. Spojrzałam na swoje dłonie. Były zalane krwią, cała łazienka była nią zalana. Biały dywanik, znajdujący się teraz pode mną, był umorusany czerwonymi plamami.
- Babciu- wyszeptałam.
Wtedy usłyszałam jak ktoś dzwoni do drzwi. Zdziwiłam się. Nie byłam w stanie wstać, nie byłam w stanie nic zrobić. Leżałam, wyłapując kolejne dźwięki dzwonka. Bezwładnie uderzyłam głową o białe płytki. Wciąż kurczowo trzymałam żyletkę. Dzwonek ucichł, ale usłyszałam jak ktoś wchodzi po schodach. Spróbowała się podnieść, ale kończyny odmówiły mi posłuszeństwa. Kroki były coraz głośniejsze, przynajmniej tak mi się wydawało. Kiedy po raz kolejny przejechałam po żyłach żyletką, drzwi gwałtownie się otworzyły. Staną w nich blondyn, którego tak kochałam. Stał w drzwiach jak sparaliżowany. Nie wiedział co zrobić. Osunął się na kolan i chwycił za głowę. Jego piękne, farbione blond włosy, były teraz w nieładzie. Cudowne niebieskie tenczówki, które tak w nim kochałam, były zalane łzami, które spływały po czerwonym policzku.
- Kelly!- Zaczął krzyczeć. Zastanawiałam się co on tu robi, ale było mi to obojętne. Z jednej strony cieszyłam się, że jest przy mnie, ale z drugiej nie chiałam, zeby na mnie patrzył gdy jestem w takim stanie. Chciałm go dotknąć. Przejechać dłonią po jego policzku, chciałam poczuć smak tych malinowych usta, ale jedyne co teraz do mnie dochodziło to zapach mojej krwi.
- Niall...- Wyszeptałam z trudem.- Ja... Ja.. Cie...Kocham...
Powiedziałam ostatkiem sił, po czym nastąpiła głucha ciemność, która była przerażająca, ale zarazem kojąca. 

3 komentarze:

  1. Super. Zapraszam na mojego bloga.;D
    http://foreverbewithyou-opowiadanieo1d.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobrze,że Niall ja znalazł :)
    Oby tylko nic jej się nie stało :D
    Czeekam na następny xx
    Zapraszam na mojego bloga www.sameemistakess.blogspot.com -Mam nadzieje,że wpadniesz i skomentujesz :D

    OdpowiedzUsuń